
Wakacje to przede wszystkim czas odpoczynku. Biorąc pod uwagę moją pisarską aktywność w ostatnich tygodniach wygląda na to, że nieco odpoczywam i ja. Owszem, zdarzyło mi się pojechać to tu to tam, choćby odetchnąć innym powietrzem, stale jednak jestem w kontakcie z tymi, którym pomagam na drodze poszukiwania prawdy o ich małżeństwie. Bo droga ta rzeczywiście łatwa nie jest, wymaga natomiast czasu, wytrwałości i zaangażowania.
Praktyka sądowa, która towarzyszy mi nieprzerwanie od wielu lat i to z
obu stron „burty”, pozwala mi na dokonywanie pewnych statystyk.
Zetknąwszy się bowiem już z setkami spraw, mam odwagę analizować i
wyciągać wnioski, które odzwierciedlają rzeczywistość procesu o
„unieważnienie małżeństwa kościelnego”.
I tak, przyjmując za kryterium zaangażowanie stron, pokuszę się o
stwierdzenie, że istnieją trzy „typy” osób starających się o
stwierdzenie nieważności małżeństwa w Kościele. Pierwszy typ to ten,
który jest bardzo niecierpliwy. Ten to nie daje złapać oddechu, pisze,
pośpiesza, pyta i dopytuje, a akta jego procesu rosną jak na drożdżach;
czując się zaś ciągle nieusatysfakcjonowany, zaczyna pouczać i straszyć
papieżem Franciszkiem. To typ-pijawka, zdaniem którego nikt, kto zajmuje
się jego sprawą, nie ma prawa do odpoczynku. Typ drugi to tzw.
cierpliwiec, i – Bogu dzięki – tego jest najwięcej. To typ ufający tym, w
ręce których powierzył swoją sprawę. Owszem, pilnuje i nie traci z
oczu, ale czeka i rozumie, że to, co większość nazywa kościelnym
rozwodem, w rzeczywistości jest benedyktyńską pracą. Co ważne, jest
zawsze gotowy do współpracy, jeśli się go o to prosi, dzięki czemu jego
proces toczy się wedle wyznaczonego rytmu. Natomiast najtrudniejszy w
koordynacji i współdziałaniu jest typ trzeci. Jest to typ zagadkowy,
bowiem trudno odgadnąć, o co mu chodzi i na czym mu tak naprawdę zależy
(lub na czym nie zależy). I to o nim właśnie chcę dzisiaj powiedzieć.
W poprzednim moim poście pisałem, jak fundamentalne znaczenie ma
szczerość i że bez niej ani rusz (albo i rusz, ale w stronę porażki).
Teraz muszę dodać, że w parze z tą szczerością musi iść zawsze chęć
współdziałania. Jeśli swoją sprawę powierza się w ręce specjalisty to
nie może być tak, że wraz ze zleceniem sprawy (i opłatą procesową dla
kanonisty) wyłącza się telefon i przestaje odbierać maile. Bo wakacje,
bo imieniny cioci, bo służbowy wyjazd, dobry film w telewizji, wizyta z
psem u weterynarza albo większe zakupy w centrum handlowym. Ileż to już
tłumaczeń słyszałem, ileż argumentów, a jeden ważniejszy od drugiego.
Terminy upływają, czas mija, a o powodzie słuch zaginął lub powódka
przepadła jak kamień w wodę. Zdarza mi się mieć wrażenie, że doprawdy na
sprawie zależy przede wszystkim mi. Dlatego istnieje kilka
fundamentalnych zasad, których zachowywanie przyniosłoby korzyść
wszystkim, a przede wszystkim stronie, dla której – jak często twierdzi –
„unieważnienie małżeństwa” jest kwestią priorytetową.
Zatem, po pierwsze, zawsze jest dobry czas, aby uregulować swoją trudną
sytuację życiową. Nie ma czasów lepszych i gorszych i nie ma na co
czekać. Czekanie bowiem na nic się tutaj nie zda, zgodnie z prostą
zasadą, wedle której jeśli możemy sobie pomóc dziś, to po co odkładać to
na później. A jeśli nasze małżeństwo jest rzeczywiście nieważne, to
każdy kolejny dzień jest jedynie kolejnym dniem bez sakramentów.
Odwlekając rozpoczęcie sprawy przed Sądem lub potem zwlekając z
kolejnymi czynnościami podczas jej prowadzenia, niepotrzebnie te dni
mnożymy.
Po drugie, szanujmy czas, który ktoś poświęca naszej sprawie. Nie
wystarczy zlecić prawnikowi jej prowadzenie, podobnie jak niczego nie
załatwi samo zgłoszenie do sądu żądania o orzeczenie nieważności
małżeństwa. Współpraca jest konieczna ponieważ mimo najlepszej nawet
kompetencji i największego doświadczenia, nikt poza stronami nie zna ich
sytuacji faktycznej. Jeśli dopytuję, to nie z ciekawości, jeśli
nalegam, to nie po to, aby komuś utrudnić życie, jeżeli proszę o
zdobycie jakiegoś dowodu to nie w celu zajęcia czasu. I nie w tym rzecz,
by tworzyć rzeczywistość (odsyłam w tym miejscu do teorii trzech
prawd), ale aby dać możliwość sobie pomóc (by później nie płakać nad
rozlanym mlekiem). Ot po prostu, aby murarz mógł zbudować dom, potrzebna
mu jest cegła. Jeśli jej nie otrzyma, daremne jest jego „wstawanie
przed świtem i przesiadywanie do późna w nocy” (Ps 127).