“… a za pokutę do sądu kościelnego…”
W moim ostatnim poście pisałem, że doświadczenie pewnego przypadku nakazuje mi włożyć pomiędzy bajki przekonanie, że w pracy kanonisty nic już mnie nie zaskoczy… Dziś mogę podpisać się pod tym obiema rękoma. Nie sądziłem jedynie, że zaskoczenie przyjdzie z takiej właśnie strony, jak przyszło. Otóż nie dalej jak kilka dni temu odezwała się do mnie pewna pani, z prośbą o pomoc prawną w uzyskaniu stwierdzenia nieważności jej małżeństwa. To, co od razu zwróciło moją uwagę, to jej niepewność i brak przekonania, tak jakby sama nie była pewna tego, czy chce i czy powinna zwracać się ze swoją sprawą do sądu kościelnego. Owszem, ile osób, tyle osobowości i nie da się powiedzieć, że wszyscy zachowują się w jeden, schematyczny, z góry znany mi sposób. Są osoby bardziej otwarte i takie, z których bardzo trudno wyciągnąć cokolwiek, są pewne siebie i swoich racji oraz przestraszone i onieśmielone; jednym zależy na prawdzie, niezależnie od tego, jak trudna się dla nich okaże, inni poszliby po trupach do celu, byle tylko uzyskać „rozwód kościelny”; są tacy, którzy ponad wszystko pragną odzyskać życie sakramentalne, ale nie brak i tych, którzy kierują się chęcią zaspokojenia pragnień innych (rodzin, nowych partnerów, otoczenia). Jestem na to przygotowany i do tego przyzwyczajony, że moja praca każdego dnia niesie nowe doświadczenia i nigdy nie śmiałbym oskarżyć jej o rutynę.
Ta pani była jednak wyjątkowa. Już gdy zadzwoniła miałem wrażenie, że ma nadzieję na mój brak czasu. Była pełna sprzeczności, kiedy godziła się na spotkanie, tak jakbym to ja potrzebował jej, a nie ona mojej pomocy. Gdy usiedliśmy naprzeciwko siebie, długo patrzyła w milczeniu, aż w końcu wypowiedziała słowa, których się nie spodziewałem: „nie widzę żadnego powodu, dla którego moje małżeństwo miałoby być nieważne”. W pierwszej chwili pomyślałem, że może jest ona pozwaną w sprawie i że nie zgadza się z procesem, toczącym się z inicjatywy jej męża. Ale nie. Ta pani wyraźnie prosiła mnie o przygotowanie jej skargi powodowej! Oczywiście, bywają i tacy, którzy mają świadomość, że mówiąc prawdę niczego w sądzie kościelnym nie wskórają i przychodzą pytać, co najlepiej nakłamać, ale ta pani z pewnością do takich osób nie należała. Zachodziłem w głowę, o co może chodzić, ale nie naciskałem. Wiedziałem, że jeśli zdobędę jej zaufanie, pani powie mi sama. I rzeczywiście. Wtedy jednak ja potrzebowałem kilku chwil, aby najpierw ochłonąć, potem uwierzyć, a następnie znaleźć odpowiednie słowa reakcji. Otóż ta pani jako pokutę w sakramencie spowiedzi otrzymała nakaz złożenia do sądu kościelnego skargi o stwierdzenie nieważności jej małżeństwa! Jej małżeństwo rozpadło się już kilka lat wcześniej, otrzymała rozwód cywilny, ale jednocześnie była przekonana, że nie ma żadnych podstaw dla uznania jej małżeństwa za nieważne. Wiedziała, że jest ono skończone, ale nie miała zamiaru wymyślać na siłę przyczyn, które nie istniały. Pogodziła się już z rzeczywistością, w której się znalazła i w niej zamierzała trwać. Tymczasem spowiednik postawił ją w sytuacji, w której nie potrafiła się odnaleźć. Musiałem i chciałem jej pomóc; wiedziałem jednak, że muszę uczynić to inaczej, niż zwykle. Rozpocząłem zatem od udzielenia porady prawnej, co robić stając wobec tak „pomysłowego” spowiednika…