Na upartego do bólu
Większość przegranych spraw o stwierdzenie nieważności małżeństwa, które trafiają (często z płaczem) w moje ręce, to procesy w ponad 90% przegrane na własne życzenie stron procesowych. Różne są to przyczyny: nieznajomość prawa kanonicznego, błędne rozumienie specyfiki procesu kościelnego, lekkomyślność, obojętność stron w procesie, walka na noże między stronami, „tumiwisizm” itp. wytwory ludzkiej, kreatywnej wyobraźni. Wśród tych przyczyn jest jeszcze jedna metoda: „na upartego”.
Kilka godzin temu trafiła do mnie sprawa w ramach konsultacji z dwoma pracownikami kościelnego sądu apelacyjnego. Mianowicie, powód przegrał proces w I instancji. Zrozpaczony takim obrotem sprawy wniósł apelację do trybunału II instancji. Trybunał metropolitalny przyjął sprawę i procedował zgodnie z przepisami aż do otwarcia instrukcji dowodowej. Sumienny oficjał sądu już na etapie inicjacji sprawy apelacyjnej zauważył lakoniczność złożonych w procesie pierwszoinstancyjnym zeznań. W żargonie kanonistów, którzy zjedli już zęby na procesach, często takie zeznania określa się „nie różniącymi się niczym od przepisu na ciasto”. Tak na marginesie, to bardzo ciekawy temat, do którego jeszcze kiedyś powrócę. Wikariusz sądowy – czyniąc gest życzliwości w stronę powoda – zaproponował ponowne zebranie zeznań przed trybunałem apelacyjnym, aby dokładnie wyświetlić przyczyny nieważności. Praktycznie jako przewodniczący w składzie mógł przychylić się do prośby powoda, który pisemnie prosił o przeprowadzenie przesłuchań na terenie diecezji, w której sprawę przegrał (ludzie to mają dopiero fantazję) i w której zebrano w tak fatalny sposób dowody. Dzwonił do powoda, rozmawiał przez telefon, przekonywał o słuszności ponownych przesłuchań nie tam gdzie chce powód, lecz w trybunale apelacyjnym, przedstawiał słuszne, racjonalne argumenty. Po drugiej stronie słuchawki znajdował się jednak bardzo oporny materiał, który trudno było skruszyć, którego nic nie przekonało i uparcie pozostał przy swoich żądaniach. Oficjał podjął jeszcze jedną próbę – tym razem pisemną, niestety również bez powodzenia…
Powyższa sytuacja domaga się na zakończenie pozostawienia moim czytelnikom komicznej zagadki – jak Państwa zdaniem zakończy się powyższy proces, kreowany „na upartego” przez powoda?