“Na złamania kończyn najlepszy jest dentysta” – czyli “unieważnienie małżeństwa” w wydaniu cywilnym
Kilka dni temu zakończyłem wygranym procesem sprawę, która trafiła do mnie ponad rok temu, prowadzoną w trybunale drugiej instancji. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie sam przebieg sprawy. Klient po przegranym procesie w pierwszej instancji, zrozpaczony, zadzwonił z prośbą o pomoc. Dokumentacja sprawy z procesu pierwszo-instancyjnego przedstawiała się rozpaczliwie. Analizując materiał dowodowy miałem wrażenie jakbym uczestniczył w postępowaniu rozwodowym przed sądem okręgowym, a nie w procesie kanonicznym przez trybunałem kościelnym. Nauczony doświadczeniem zapytałem klienta czy korzystał z jakiejś pomocy prawnej. Klient przytaknął i odparł, że pomagał mu kolega prawnik, który zajmuje się na co dzień… prawem spółek handlowych. Drążyłem temat dalej, co skłoniło aby zaufać koledze z taką specjalizacją? „Aaa…, no…, bo…, kolega powiedział, że proces kanoniczny to taka lekka wersja procesu cywilnego”. W takich sytuacjach najlepiej odwoływać się do przykładów z życia wziętych, gdyż teoretyczne tłumaczenia na niewiele się zdają, więc idąc za ciosem zapytałem: „czy w przypadku złamania nogi przez pana dziecko udaje się pan z tym problemem do dentysty?” Klient oniemiał. Widać, że dotarło w ułamku sekundy. Wydawać by się mogło, że proste sprawy znajdują proste rozwiązania.
Nie zawsze tak jest, gdyż wiele osób na własne życzenie komplikuje sobie proces kanoniczny. Wsłuchiwanie się w „dobre rady”, które od samego początku budzą wątpliwości pociąga za sobą opłakane skutki. Takich spraw trafia ostatnio do mojej kancelarii wiele. I niestety, z wieloma z nich nie da się już nic zrobić. Proces kanoniczny jest specyficznym postępowaniem sądowy i tylko specjalista z wieloletnią praktyką jest w stanie tak go poprowadzić aby nic w nim nie zepsuć.
Naprawianie nowoczesnego auta wypełnionego elektroniką w chałupniczym warsztacie „wujka Henia” gdzie podstawowym narzędziem jest młotek i przecinak raczej zakończy się marnie. Nie inaczej jest z procesem kościelnym. Klient o którym piszę, wygrał sprawę z moją pomocą. Straconego czasu, nerwów i pieniędzy nikt mu jednak nie zwróci. A wszystko mogło się zakończyć bezboleśnie i pierwszej instancji i dawno byłby już po ślubie kościelnym. Wybrał jednak inną drogę, stwierdził, że dentysta jest lepszy na złamania kończyn niż chirurg. Dobrze jednak, że w porę przyszło otrzeźwienie i kanonista naprawił to co miało być „lekką wersją procesu cywilnego”. Tym razem się udało.
Niestety, w wielu innych przypadkach zakończyło się to już tylko świadomością życia z przegraną oraz zamkniętą na zawsze drogą do ślubu i Komunii Świętej.