Małpa za kierownicą TIR-a – czyli wyrokować “wszystkimi argumentami” w własnej sprawie
Prawo rzymskie, na którym osadza się dziedzictwo kulturowe i prawne Europy, wypracowało znaną na pamięć przez każdego studenta prawa paremię „nemo iudex in causa sua” (nikt nie może być sędzią w własnej sprawie). Rzeczywistość jednak często wskazuje zgoła coś odmiennego i jestem głęboko o tym przekonany, iż niejeden prawnik mógłby wskazać ze praktyki zawodowej takie sytuacje, w których klient – mimo jasno wyrażonej chęci pomocy prawnej – kreował takie wrażenie, iż to on sam wyda wyrok w swojej sprawie.
Te myśli wróciły, kiedy kilka dni temu odebrałem telefon od znajomego kolegi-prawnika, chcącego poradzić się w pewnej kłopotliwej sytuacji. Mianowicie klient, którego sprawę zdecydował się poprowadzić, podczas przesłuchania „przekonywał” sędziego „wszystkimi możliwymi sposobami”, jaki wyrok powinien w sprawie zapaść. Słowa: „przekonywał” i „wszystkimi możliwymi sposobami” podkreśliłem cudzysłowem, gdyż należy w tym przypadku rozumieć je w bardzo szerokim sensie, nie wykluczając nic z myśli, które w tej chwili mogą nam przyjść do głowy. Stworzyła się bardzo kłopotliwa sytuacja.
Z biegiem lat studiów, a później pracy naukowej coraz bardziej dochodziłem do przekonania, że im bardziej daną dziedzinę się zgłębia, tym mocniej człowiek uświadamia sobie, jak wiele nowych, kolejnych pytań pozostaje bez odpowiedzi. To uczy pokory wobec życia. Zazwyczaj powierzchowność i ignorancja rodzą „miernych bohaterów”, którzy szybko przegrywają.
W procesach kanonicznych o stwierdzenie nieważności małżeństwa pozytywna decyzja nie jest prawem stron, nie należy im z racji samego prowadzenia sprawy przed trybunałem kościelnym. Strony owszem, mają prawo do sprawiedliwego procesu, zaś wydawany wyrok ma być wynikiem dotarcia do prawdy na podstawie konkretnego materiału dowodowego. Nie może go jednak stanowić własne, subiektywne przekonanie o nieważności małżeństwa wykreowane w oparciu o dyskusje zawarte na forach internetowych lub „prywatnie wytworzone” prawo kanoniczne.
Dlatego też „przekonywanie” sądu „wszystkimi możliwymi sposobami”, jaki wyrok „obligatoryjnie” powinien zapaść, niweczy w większości przypadków całą – często bardzo żmudną – pracę, jaką prawnik włożył w pomoc klientowi. Taka sytuacja podczas procesu może przynieść tylko katastrofalne skutki i nie różni się niczym od widoku małpy jadącej za kierownicą TIR-a.