Uff…, uff… wyraz zaufania strony powodowej do prawnika
Już kilkakrotnie – dzieląc się swoimi prawniczymi doświadczeniami – zwracałem uwagę na bezwzględną konieczność wzajemnego zaufania między klientem a prawnikiem. Brak takowego jest jawnym, ewidentnym proszeniem się o przegraną, kończącą się płaczem i wylewaniem żali i złości na cały świat (tylko nie na siebie). Widać, jednak, że temat chyba na długo pozostanie aktualny, gdyż życie przynosi coraz to ciekawsze „fajerwerki” w tej materii, a stwierdzenie, że „nic mnie już tutaj nie zaskoczy” można włożyć głęboko pomiędzy bajki.
Kilka lat temu pewna osoba poprosiła mnie o pomoc w inicjacji sprawy o nieważność małżeństwa przed sądem kościelnym. Udzieliłem bardzo szczegółowej konsultacji i pomogłem skonstruować skargę powodową, gdyż przypadek był – można powiedzieć – niestandardowy. Skarga została przyjęta do procesu, strony wezwano na zawiązanie sporu, ustalono tytuły nieważności małżeństwa. Krótko przed terminem przesłuchania strona powodowa zawiesiła jednak proces. W sprawie nic nie działo się przez lata, leżała na półce sądowej i prawdopodobnie ostatecznie trafiła do archiwum.
W ubiegłym roku zadzwonił telefon, dzwoniła strona powodowa z szeregiem pytań o wznowienie procesu. Długa rozmowa telefoniczna, następnie dwie wielogodzinne konsultacje zakończone decyzją, że pomagam w sprawie i wznawiamy proces. Znów kilka miesięcy ciszy i … kilka tygodni temu kolejny kontakt z wiadomością: „byłem w Sądzie zasięgnąć informacji, co robić w sprawie. Rozmawiałem z panią pracującą w sekretariacie, udzieliła mi wielu odpowiedzi i dała kilka rad”. Włos zjeżył mi się na głowie i to z kilku powodów; po pierwsze sekretarka wypowiedziała się co do materii sprawy i już sam ten fakt wieje grozą; po drugie, wypowiedziała się w taki sposób, że długo musiałem dochodzić do siebie, aby pojąć, że jej odpowiedź jednak nie dotyczyła prawa Kościoła Katolickiego, ale prawa stanowionego samodzielnie przez sekretarkę (tak na marginesie, widocznie w tym trybunale panują takie zasady ustalone przez oficjała, że to sekretarki/siostry wypowiadają się co do materii procesu). Po trzecie, zaufanie strony powodowej do prawnika jest zerowe, zatem wzajemna współpraca, a w konsekwencji prowadzenie procesu nie ma najmniejszego sensu. Tłumaczę klientowi, że jego postawa przypomina pacjenta, który wychodząc od lekarza specjalisty, zatrzymuje na korytarzu panią salową, aby potwierdzić, a nawet skonsultować ponownie diagnozę lekarza. Do klienta nic nie dociera, twierdzi nawet, że „w dzisiejszych czasach należy zaczerpnąć wszelkich informacji u wszelkich możliwych źródeł”. Po takiej odpowiedzi pozostało klientowi zaproponować, aby proces poprowadziła pani/siostra sekretarka z sądu kościelnego i grzecznie się pożegnać.
W takich sytuacjach często zastanawiam się, jak możliwe jest zbudowanie wzajemnego zaufania miedzy małżonkami, skoro u niektórych osób szwankuje ono już w samych elementarnych podstawach, w codziennych relacjach międzyludzkich? Jak druga strona może zaufać, skoro współmałżonek jest gotowy na takie „wyskoki”? I tu nie chodzi tylko o proces małżeński. Ten będzie „tylko” albo „aż” przegrany. Tu idzie o stawkę większą. O małżeństwo, o sakrament, o zaufanie, które można raz na zawsze wygrać lub bezpowrotnie przegrać.
- Bartosz Nowakowski
- 16 listopada, 2023
- 8:31 pm