Wysokie napięcie po dwóch przegranych
Od ostatniego mojego posta upłynęło sporo czasu, co jednak nie oznacza, że wyczerpały mi się tematy. Wręcz przeciwnie, życie przynosi ich takie mnóstwo, iż większym problemem jest ich wyselekcjonowanie, niż brak. Po drugie – niestety albo stety – publikowanie na fb pociąga za sobą jakiś rozgłos, a tym samym zwiększa się ilość spraw, z jakimi zgłaszają się do mnie osoby zainteresowane prowadzeniem procesów małżeńskich. Innymi słowy, jest formą reklamy, a ta ma zarówno swoje dobre strony, jak i te gorsze. Z tych gorszych (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) to obciążenie nadmierną ilością próśb o pomoc. I właśnie to było główną przyczyną zastoju w postach na stronie Supremy-Lex. Dosłownie, przez ostatnie miesiące nie wiedziałem gdzie ręce włożyć od natłoku i skomplikowania różnych spraw, które do mnie trafiły. Mamy początek listopada, a ja próbuję się jakoś organizować i w związku z tym obiecuję poprawę w miarę systematycznym kontakcie z czytelnikami. Jesienny sezon zaczniemy zatem od naprawdę ostrego kopnięcia, a precyzyjniej sprawę ujmując od naprawdę wysokiego napięcia, choć jedno od drugiego – jak zobaczymy po zaprezentowanej sprawie – naprawdę nie pada daleko.
Pokusiłem się ostatnio o zestawienie tzw. spraw nowych – czyli takich, które dopiero wchodzą na wokandę w pierwszej instancji oraz tzw. spadów czyli procesów, które już trwają trafiając do mnie lub będą kontynuowane po otrzymaniu wyroków negatywnych. Proporcjonalnie jedno do drugiego wypada 20% do 80%. W tym miejscu – wypada mi, a wręcz zmusza mnie do tego moralny nakaz – podziękować za naprawdę skuteczne przegrywanie klientom procesów przez różnego rodzaju „doskonałych prawników i adwokatów” mieniących siebie wybitnymi specjalistami od spraw kanonistyki. Zawsze kiedy taka sprawa trafia do mnie, staram się również zapoznać z kompetencjami „fachowca”, który ją wcześniej prowadził. Ile to rekomendacji i zatwierdzeń przy licznych sądach diecezjalnych i archidiecezjalnych posiadają tacy spece. Jakie osiągnięcia procesowe (częściej prasowe) posiadają na swym koncie. Jak poważne nauki zgłębili w dziedzinie kanonistyki, niektórzy z nich odbyli nawet roczne studia podyplomowe z procesów kościelnych składające się z dziewięciu zjazdów (raz na miesiąc), z czego byli obecni na połowie z nich. Drżyjcie narody. Mając zatem skutki pracy takiego „miszcza” prawa kościelnego przed swoim nosem, aż chce się pogratulować biskupom tak trafnych decyzji powoływania ich przy swoich trybunałach kościelnych. Oni na swoich stronach internetowych chwalą się wydanymi przez Was dekretami z Waszymi podpisami.
Tym nieco przydługawym wstępem przechodzę ad rem. Dwa tygodnie temu zadzwoniła klientka. Po drugiej stronie załamany głos. „Proszę pana, przegrałam sprawę”. „W jakim sądzie prowadziła pani sprawę i z jakiego tytułu?” „Ale…, proszę pana ja przegrałam dwie sprawy, w pierwszej i drugiej instancji”. „Rozumiem, jednak bez zapoznania się z dokumentacją z dwóch procesów nic pani nie będę w stanie pomóc, proszę przesłać całość”. Kilka godzin później na skrzynce kancelarii wisi pokaźny plik. Dzień później zapoznaję się z aktami. Najpierw proces w pierwszej instancji prowadzony samodzielnie. Sporo typowych błędów – klasyczne myślenie cywilistyczne przełożone na proces kościelny – „skoro sama wygrałam rozwód to wygram i sprawę w sądzie kościelnym”. Pierwsza równia pochyła do przegranej. Biorę akta drugiej instancji. Robię wielkie oczy, bo… pojawia się „miszcz adwokatury kościelnej”. Już w trakcie czytania uzasadnienia apelacji łzy ciekną mi po policzkach – nie z rozpaczy. Ze śmiechu! Wchodzę na stronę kancelarii tego speca. Od razu widać, że ma się do czynienia nie z byle kim :-). Liczne dekrety biskupów mianujące go adwokatem przy sądach kościelnych, profil zrobiony na najwyższym poziomie, widać, że nie jeden tysiąc włożono w przygotowanie samej strony. Człowieka jednak po tylu latach siedzenia „w tym sądowym sosie” nie omamią choinkowe świecidełka z Internetu. Badam kompetencje człowieka, te praktyczne oraz wynikające ze zdobytej wiedzy. I co się dowiaduję? Ano to, że „nasz kanonista” to wybitny specjalista od… pozyskiwania odszkodowań za służebność przesyłu energii elektrycznej :-). Dzwonię do klientki, pytam jakie motywy kierowały nią, że do tak ważnej sprawy (już raz przegranej) jak sakrament małżeństwa wybrała prawnika specjalizującego się w odszkodowaniach za służebność przesyłu energii elektrycznej. Pada odpowiedź… ale nie zdradzę wam jaka z troski o wasze bezpieczeństwo, gdyż słysząc ją, mogłoby wam napięcie naprawdę skoczyć bardzo wysoko Niemniej, tym wszystkim, którzy zamierzają wprowadzić sprawy na wokandę sądu kościelnego, życzę bardziej pozytywnej i trafnej energii intelektualnej.
- Bartosz Nowakowski
- 16 listopada, 2023
- 8:24 pm